Facebook
02.11.2018

Binary Domain - "Pretty good shit"

Nie można powiedzieć, że SEGA trzyma się jednego i utartego schematu. Na przestrzeni naprawdę wiele eksperymentowali, czego skutki były pozytywne (sukces Yakuzy), średnie (Shenmue, który i tak skończył jako klapa finansowa), lub jednoznacznie negatywne (Sonic i jego przeróżne kontynuacje z 2006 na czele). Na przestrzeni dziesiątek lat firma stworzyła kilka serii, które stały się jej wizytówką, jednakże iskra kreatywność dalej siedzi w niebieskich, czego przykładem może być Binary Domain, który na pierwszy i drugi rzut oka nie wydaje się specjalnie oryginalny.

 

Ba, podczas zapowiedzi tytułu, gracze nie oszczędzali się w słowach i jawnie nazywali grę zrzynką. Zewsząd więc wynikało, że Yakuza Studio szykuje dla nas po prostu "cyberpunkowe Gears of War z robotami", a na premierę nie opłaca się zbytnio czekać.

Odejmę trochę niepewności grze i na wstępie oznajmię, że pomimo użycia znanych i utartych mechanik, to Binary Domain to naprawdę solidny i względnie oryginalny tytuł.

 

Nasza z początku dość niejasna przygoda zaczyna się w Japonii, w odległym 2080 roku. Sytuacja kraju kwitnącej wiśni nie jest za ciekawa, ponieważ z powodu wzrostu poziomu wód, wiele miast całkowicie zatonęło. Ludzkość podniosła się po katastrofie, ale i tak pochłonęła ona wiele ludzkich istnień. Z powodu wyludnienia, wiele podstawowych obowiązków przejęły maszyny, a ściślej pisząc, roboty. Odtąd to one właśnie obsługując bary, zamiatają ulice i wykonują wiele innych obowiązków.

 

Temu monopolowi przewodzą dwie firmy, japońska Amada i amerykańska Bergen, a obie obowiązuje ta sama zasada - na mocy nowej konwencji genewskiej, budowa maszyn, które wyglądem niczym nie różnią się od ludzi, jest całkowicie zabroniona. Oczywiście szybko nowe prawo szybko zostaje złamane i japoński gigant tworzy roboty, które nie tylko wyglądają jak ludzie, ale nie zdają sobie sprawy, że nimi nie są. 

Roboty szybko zalewają Amerykę, przez co zostaje wezwana międzynarodowa jednostka specjalna Rust Crew, która wkracza do akcji.

 

 

Binary Domain to przede wszystkim strzelanina z trzeciej osoby, a podstawowy element, czyli strzelanie jest wykonany świetnie, a dzieje się tak dzięki naszym mechanicznym wrogom, którzy realistycznie (pamiętajmy, że to wciąż roboty z przyszłości) reagują na nasze pociski. Często odpada im blacha, cząsteczki metalu latają w powietrzu, a mocniejszy strzał oderwie im rękę czy inną część ciała, łącznie z głową. Wraz z bogatymi efektami wizualnymi sprawia to, że jesteśmy w stanie poczuć każdą serię kierowaną w przeciwnika. 

 

Nasi wrogowie to tylko i wyłącznie roboty, ale jest ich naprawdę wiele i rodzajów i nawet jeśli, będzie nas atakować szeregowy żołdak, to zionie od niego klimatem z Terminatora, dzięki czemu nie będziemy na nich narzekać. Przeciwnicy stanowią świetny miks stylu japońskiego i amerykańskiego, dzięki czemu na naszej drodze często będziemy spotykać ogromne machiny, które mogą się nawet równać z Metal Gearami.

 

Co do terminatora, to gra jest przepełniona futurystycznym klimatem. Wstęp i ruiny, nadające klimatu upadłej cywilizacji to zdecydowanie najlepszy punkt programu, ale następne lokacje też nas nie zawiodą. Pomimo że cały świat przedstawiony nie jest może szczytem oryginalności, to twórcy nie użyli aż tak mocno znanych dla gatunku klisz, dzięki czemu historia nie traci na wiarygodności. 

 

Nie wszystko jednak jest spójne z ogólną wizją. Najbardziej dali nam to odczuć projektanci broni, którzy chyba zapomnieli, że gra dzieje się 2080 roku i postawili na całkowicie standardowy ekwipunek, który nie zaskoczy nas w absolutnie niczym. Nasze podstawowe wyposażenie to karabin szturmowy i to on najbardziej zapadnie nam w pamięć i nie dlatego, że jest oryginalny, tylko właśnie on będzie nam najczęściej towarzyszył. 

 

Chociaż, jeśli o nią chodzi, to często sabotuje samą siebie, zwłaszcza pod koniec, ale nie zmienia to faktu, że opowieść przedstawiona w Binary Domain jest lepsza od wypocin zawartych w trylogii Modern Warfare.

 

 

Jeżeli ktoś liczył na elementy RPG, podobne do serii Yakuza, to tutaj się mocno zawiedzie, ale mamy coś, co pozwoli na w miarę nieliniową rozgrywkę, czy system towarzyszy. Nasza ekipa nie składa się tylko z jednej osoby, a kilkuosobowego oddziału, z którymi będziemy bardzo często się komunikować i szybko znajdziemy sobie ulubionych kompanów. Tych na pojedynczą misję możemy sobie wziąć tylko dwóch, a ma to też realny wpływ na nasze więzi z nimi, ze względu na specjalną statystykę, która się tym zajmuje.

 

Nie wystarczy jednak tylko wziąć osoby na misję, by pogłębić z nimi więź, ponieważ mamy szeroki wachlarz komunikatów, których możemy użyć. Pochwalenie sprzymierzeńca za dobrą akcję albo pozytywna odpowiedź podczas oskryptowanej rozmowy może polepszyć naszą znajomość, ale ciągłe obrażanie go i nazywanie idiotą prawdopodobnie ochłodzi naszą relację. PS. Jeśli będziecie w nich strzelać, to też nie oczekujcie pozytywnej reakcji.

 

Najciekawszą funkcją jest to, że możemy używać ich w pełni głosowo. Co prawda, dość często działa to niewłaściwie i mówimy coś zupełnie innego, ale przynajmniej starano się odświeżyć zwykłe wybieranie dialogów.

 

Łatwo można powiedzieć, że Binary Domain to typowy średniak, który nie jest wart uwagi w morzu wysokobudżetowych gier, ale jeśli damy mu szansę, to odkryjemy, że tytuł posiada własną tożsamość i jest po prostu dobrym shooterem z dobry klimatem.