Facebook
06.10.2018

Castlevania: Chronicles - Nietypowy początek

Wiele lat temu, a dokładniej w 1986 roku na konsolę NES wydana została Castlevania. Tytuł z miejsca zyskał popularność w wśród graczy, godnie zajmując miejsce obok np. Super Mario Bros. pośród najlepszych gier na tę właśnie konsolę. W ciągu 32 lat aktywności serii, przetoczyła się przez nią ogromna liczba sequeli, prequeli, interqueli, spin-offów oraz niekanonicznych odsłon. 

 

Nie zabrakło też oczywiście remake'ów, których najwięcej doczekała się pierwsza część wampirzego cyklu. Najbardziej popularnym jest zdecydowanie Super Castlevania IV, która w pełni zasługuje na wyraz "Super" w tytule. Oprócz niej powstała też Castlevania: Chronicles, wydana pierwotnie pod nazwą Akumajō Dracula na komputer Sharp X68000. Jak się pewnie domyślacie, sprzęt nie cieszył się zbyt wielką popularnością i przepadł gdzieś w odmętach historii.

 

Żeby było jeszcze bardziej absurdalnie, to remake z 1993 doczekał się swojego odświeżenia na Playstation 1. Po ocenach na całym świecie było widać, że w 2001 roku było za późno na klasyczną odsłonę cyklu, którą recenzenci głównie krytykowali za "niebycie Symphony of The Night".

Po 17 latach po premierze możemy na chłodno odpowiedzieć na pytanie, czy zasługiwała na tak dużą niechęć i "rozjeżdżanie" w recenzjach.

 

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że fabuła dalej jest mocno umowna i stanowi tło dla rozgrywki, której tylko dodaje klimatu.

Główny bohater to Simon, pochodzący z legendarnego rodu Belmontów, a jest on uzbrojony w równie legendarny bicz o (bardzo sugestywnej) nazwie - Vampire Killer.

Jego zadaniem jest przebicie się przez tytułową fortecę w celu pokonania Draculi, który wrócił po 100 latach nieobecności wraz z armią demonów, która terroryzuje mieszkańców Transylwanii.

 

 

Jak wyżej wspomniałem, mamy tu do czynienia klasyczną Castlevanią, która nie zaznała jeszcze rewolucji z 1997 roku, jaką był Symphony of The Night. 

Nie mamy tu żadnych elementów MetroidVanii, czyli otwartego świata i rozwoju postaci, więc pozostajemy oko w oko z mechaniką znaną już lat 80., która nie wybacza żadnych błędów.

 

W sumie to nie jest to do końca prawda, bo Chronicles otrzymał kilka usprawnień z pierwszej połowy lat 90. Dzięki nim będziemy mogli ruszać postacią w trakcie skoku, atakować w dół i ogólnie płynniej się przemieszczać. Niestety nie wszystko zostało usprawnione, co można zauważyć po średnio wygodnym sterowaniu i braku możliwości wymachiwania biczem we wszystkie strony, co było świetnym elementem w Super Castlevanii IV.

 

Przed rozpoczęciem gry mamy dwa tryby do wyboru: Arrange i Original. Pierwszy oferuje odnowioną wersję gry na PS1, a drugi to oczywiście czysta gra z 1993. Co więcej, Arrange mode posiada kilka opcji, które możemy ustawić, aby zmniejszyć lub zwiększyć poziom trudności.

 

Przechodząc do ich omawiania, to oryginał jest niesamowicie trudny pod niemal każdym względem; Przeciwnicy, elementy platformowe, bonusy (!) czy sam projekt poziomów obracają się przeciwko nam. Original Mode ma kiepsko zrobiony pasek z życiem i powinien zawierać tylko cztery punkty, a nie szesnaście, ponieważ nieważne, czy dostaniemy pociskiem, oberwiemy mieczem, zębami psa, to w każdej sytuacji zostaną nam odebrane cztery punkty życia, nie więcej, nie mniej.

 

Sprawia to, że szansa na pokonanie bossa mając tylko połowę życia jest zupełnie nieosiągalna. Jeśli chodzi o przeciwników, to ciężko skategoryzować poziom ich zagrożenia, bo wszystko sprowadza się do ukrócenia tych czterech punktów życia, po których następuje chwilowa nietykalność, podczas której zdążymy zabić przeciwnika niezależnie od jego wielkości czy szybkości.

 

Do samego wyglądu maszkar nie mogę się przyczepić; Wyglądają w porządku i nie powinniśmy na nie narzekać.

Za to grafika jako całość prezentuje się... dziwnie. Czasem zobaczymy naprawdę ładne lokacje, a czasem będą nam one przypominać proste gry arcade.

Oprawa graficzna po prostu wygląda jakoś nienaturalnie i ciężko się do niej przyzwyczaić. W trybie Arrange zmieniono tylko wygląd Simona i jest to moim zdaniem zmiana na lepsze, ale jednej rzeczy nie rozumiem - dlaczego Belmont ma cały czas przy pasie miecz, skoro i tak go nigdy nie używa?

 

 

Na szczęście, dzięki Arrange Mode możemy zniwelować jedną z bolączek gry, czyli absurdalny poziom trudności. Nawet jeśli lokacje będą zaprojektowane nieuczciwie, a przeciwnicy będą nie do uniknięcia, to nasz pokaźny pasek zdrowia nas przed wszystkim ocali. Nie musimy się nawet przejmować czasem, bo on też może zostać wyłączony.

 

Kolejny element gry, który budzi u mnie skrajnie ambiwalentne odczucia to ścieżka dźwiękowa. Większość utworów z pierwowzoru została zremiksowana i to one brzmią najlepiej, ale lwia część nowych to istna kakofonia i nie jest to przesada. Twórcy często zbyt mocno bawili się różnymi efektami i wyszła z tego jakaś rockowa plątanina z elektronicznym sznytem, co wypada naprawdę słabo. Czasem po prostu nie wiedziałem, czego słucham, bo mnóstwo niepotrzebnych dźwięków było obecnych w jednym utworze. Muzyka najczęściej jest nieprzyjemna dla ucha, ale zdarzają się wyjątki, które i tak nie zbyt specjalne.

 

Halloween jest coraz bliżej, a czy Chronicles posiada mroczny klimat pasujący do tej pory? I tak, i nie. Lokacje i przeciwnicy naprawdę wpasowują się klimat potężnej fortecy Draculi, ale wiele dźwięków, jak i wyżej opisana muzyka niszczą misternie tworzoną atmosferę. Hrabia Dracula pokazał w Lament of Innocence, że można zrobić naprawdę skoczne utwory, które będą wpasowywały się do klimatu całej przygody, ale twórcy Chronicles polegli.

 

Podsumowując, Castlevania: Chronicles nie jest złą grą, ale nie jest też na poziomie pozostałych części z cyklu. Jeśli już ktoś chce poznać odwieczny konflikt Belmontów i Draculi (a naprawdę warto), to bardziej preferuję oryginał z 86, niż spóźniony i niezbyt ciekawy remake.