Facebook
16.12.2018

Day of the Tentacle - Macki, kolonializm i podróże w czasie

Nie trzeba być zbyt spostrzegawczym ani nawet wytrawnym graczem, aby zauważyć, że złote czasy gier przygodowych bezpowrotnie minęły. Owszem, rynek Indie znalazł nawet dla tego gatunku niszę. Jednak pomimo tego, że wiele autorów jest naprawdę ambitnych i chce stworzyć jak najlepszy twór, to bariera budżetowa jest nie do przeskoczenia dla praktycznie każdego. Teraz żadna my$ląca korporacja nie zainwestuje milionów w przygodówkę, która zupełnie nie trafi we współczesnych graczy nielubiących się ze skomplikowanymi zagadkami, mnóstwem dialogów i wymyślnym humorem.

 

Na niszowych produkcjach branża się nie kończy; w końcu zostają nam prawdziwe perły z lat 90. To właśnie w tym czasie LucasArts był u szczytu formy i tworzył nie tylko wyśmienite produkcje na licencji Gwiezdnych Wojen, a inne oryginalne, kapitalne produkcje. Pomimo gatunkowej wszechstronności, to wizytówką firmy były gry przygodowe, a niektóre z nich były przełomowe i zmieniały nawet podejście do ich tworzenia. Oprócz takich pozycji jak The DigGrim Fandango, czy Full Throttle, powstał jeszcze Maniac Manshion. Gra ta stała się kamieniem milowym dla całego gatunku, ze względu na interface, który umieszczany był w różnorakiej formie w innych grach.

 

Pierwszy Maniac Manshion wyróżniał się też niesamowitym, zwariowanym klimatem (w której innej grze możemy wrzucić chomika do mikrofalówki i zabić?) i nieliniową rozgrywką. Okazał się on niemałym hitem, ale LucasArts nie spieszyło się z kontynuacją i chwała im za to, ponieważ wyszła im z tego zdecydowanie jedna z najlepszych gier przygodowych w ogóle.

 

 

Przechodząc w końcu do konkretów, to kontynuacja Maniac Manshion nosi nazwę Day of the Tentacle, a dzięki studiu Double Fine mamy przyjemność zagrać w nią w odświeżonej formie. Wszystko zaczyna się od fioletowej macki, które mutuje pod wpływem zanieczyszczeń wychodzących z domu niejakiego dr. Freda. Na wskutek ich działania, macce wyrastają ręce i postanawia zawładnąć nad światem. Na ratunek przybywa Bernard wraz z dwójką znajomych – metalem Hoagiem i wiecznie "nieobecną" Laverne. Wypadek w domu doktora spowodował, że rozdzielili się i trafili do zupełnie innych epok historycznych. Pomimo utrudnionej współpracy, to wciąż muszą powstrzymać fioletową mackę przed zawładnięciem nad światem. 

 

Lucas w swoim dziele zabiera nas w podróż pełną groteskowego i absurdalnego humoru, który nie zestarzał się nawet o gram. Żarty obecne w Day of The Tentacle są o wiele bardziej wymyślne i wysublimowane niż obecnie, dzięki czemu uśmiech będzie się pojawiał nawet częściej, niż w przypadku współczesnych gier. 

 

Rozgrywka zawiera elementy obowiązkowe dla point and click. Nie możemy na przykład zginąć ani zepsuć gry do tego stopnia, by nie móc jej dalej przejść, co powinno być oczywistą podstawą w każdym przedstawicielu tego gatunku, a niestety nie jest. Same zagadki są często absurdalne i wymagają abstrakcyjnego myślenia, które jeszcze wiąże się z podróżami w czasie. Nie raz pokusiłem się o skorzystanie z solucji, ale żałowałem tego, bo łamigłówki są naprawdę przemyślane.

 

 

Jak wcześniej wspomniałem, klimat gry jest niesamowity. Nie byłoby tak, gdyby nie świetna oprawa audiowizualna. Każdy obiekt w grze jest nienaturalny, powykręcany i posiada inną wielkość niż w rzeczywistości. Kolory również przyczyniają się do klimatu obecnego w grze, doskonale komponując się z dziwacznością otaczającego nas świata. Wszystko to nie działałoby, gdyby nie świetna ścieżka dźwiękowa. Jest ona dość spokojna i melodyjna, a swoim poziomem wykonania bez problemu może konkurować z wieloma filmami animowanymi. 

 

Jeśli ktoś chciałby się zapoznać z pierwowzorem, to nie ma najmniejszego kłopotu. Wystarczy w jednym z pokoi u Bernarda znaleźć komputer, którym pozwoli nam włączyć pierwszą część Maniac Manshion. Jest nawet możliwość wykonania zapisu, a do komputera możemy wracać nawet pod koniec gry. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o odświeżenie jej (powstał nawet fanowski remaster), ale nie można mieć wszystkiego.

 

Godny pochwały jest za to sam remaster. Uchwycił on idealnie styl pierwowzoru dając nam tę samą przygodę z lat 90. w nowej jakości. Jedyny minusem może być brak nowych klatek animacji, co momentami można zauważyć, ale grafika sama w sobie wynagradza nam tę stratę. Dla największych malkontentów istnieje opcja, która w chwilę zamienia odświeżoną szatę graficzną na starą. Remaster posiada o wiele wygodniejszy interface, a jego pierwotna wersja też jest przywracana za sprawą powrotu do starej wersji gry. 

 

Podsumowując, Day of the Tentacle wciąż jest obowiązkową pozycją dla fanów gatunku, a także bardzo dobrą grą dla "osób postronnych",