Recenzja Death Stranding - Once, There Was an Explosion
Ponad trzy lata czekaliśmy, aż zbiór enigmatycznych trailerów godnych najpotworniejszych wizji Davida Lyncha ułoży się w logiczną całość, a przynajmniej w pełnoprawną grę. Podczas tych trzech lat pojawiło się mnóstwo spekulacji na temat czym w ogóle będzie najnowsze dzieło uwolnionego z łańcuchów Konami, Kojima Produtions. Okazuje się, że całość jest znacznie łatwiejsza do zrozumienia, niż mogło się wydawać, ale nie zmienia to faktu, że Death Stranding jest najoryginalniejszą grą AAA, jaką oferuje ósma generacja konsol.
Zazwyczaj trudno w ogóle rozpocząć recenzję tak rozległej gry, ale w tym wypadku na początku należy przedstawić szereg faktów niezbędnych do racjonalnej oceny. Po pierwsze, wszystkie kolokwialne opinie zamykające się w jednym zdaniu czy nawet zwrocie (ich przytaczanie może tylko doprowadzić do niepotrzebnej frustracji, każdy wie o czym mowa) są tylko marną prowokacją, ewentualnie niezrozumieniem, na czym polega gra. W najgorszym wypadku wypowiedzi te padają od osób, które spędziły z nią kilka chwil lub nie zagrały w nią w ogóle, innego wyjścia nie widzę.
Komplikacji jest jednak co niemiara, to prawda. Problemy zaczynają się już przy skategoryzowaniu tytułu, ponieważ Hideo Kojima nadał Death Stranding tytuł pierwszej gry z gatunku „strand”. Jest to oczywiście zwrot użyty na zasadzie metroidvanii, która w praktyce wykorzystuje znany schemat gier, aby go w dużym stopniu zredefiniować. Tutaj też nie zabrakło bardziej zręcznych uproszczeń przyrównujących grę do Dark Souls, jednak i w tym miejscu nie są one akuratne. Ta, jak i (prawie) wszystkie inne mechaniki w Death Stranding są przedstawione na skalę, jakiej nie oferuje żadna inna gra.
Przejdźmy w końcu do elementu, który spaja wszystko, co wykonujemy w grze, czyli fabuły. Głównym bohaterem jest Sam Porter Bridges, który, jak nazwisko wskazuje, jest kurierem podróżującym po postapokaliptyczych Stanach Zjednoczonych. Ta nazwa jest w sumie niewłaściwa/nieaktualna, ponieważ będzie poruszać się po terenie zwanym UCA, czyli Zjednoczone Miasta Ameryki, które nie są nawet do końca zjednoczone i tym będziemy się zajmowali przez większość czasu. Oprócz dostarczania przesyłek, głównym zadaniem jest powiązanie kontynentu siecią chiralną zapewniającą każdemu połączenie. Świat przedstawiony jest upstrzony osobliwymi zjawiskami otaczającymi nas ze wszystkim stron. Najważniejszym z nich jest tytułowe Death Stranding, które spowodowało apokalipsę, dzięki czemu Ameryka bardziej wygląda jak Islandia, a ostatnie grupy ocalałych żyją w odizolowanych miastach i pojedynczych schronach. Stąd zapotrzebowanie na kurierów, którzy dostarczają ładunki przez miejsca, w których za żadne skarby nie chce znaleźć się nadawca.
Tyle raczej wystarczy na wstępie. Fabuła pomimo tego, że jest z gatunku hard science fiction i z początku natłok informacji jest zaskakująco duży, to z czasem będzie dla nas coraz bardziej zrozumiały i będziemy szastać słowami „DOOMS” czy „chiralium” tak, jakby były powszechnie używane w języku polskim. Jeżeli jednak kiedykolwiek poczujemy się zagubieni, to czeka na nas całe mnóstwo tekstów w grze do przyswojenia. Możemy do nich wracać kiedy chcemy i z pewnością pomogą zorientować się w tym nietuzinkowym uniwersum. Co więcej, przez całą grę będziemy prowadzić korespondencję mailową z mieszkańcami różnych miejsc UCA, dzięki czemu każdy zapadnie nam w pamięć unikalnym charakterem.
Tutaj mogę zaskoczyć i jednocześnie zawieść bardziej ksenofobicznych graczy, ponieważ w zrozumieniu fabuły Death Stranding dość mocno pomoże obejrzenie… Neon Genesis Evangelion oraz The End of Evangelion. To anime jest znane w Japonii niemal tak samo jak u nas Gwiezdne Wojny i nie jest zaskoczeniem to, że nawet Hideo Kojima sięgnął po to wyjątkowe dzieło. Podobieństwa widać przede wszystkim pod koniec, gdzie zawiązania wątków są do siebie zaskakująco podobne. Podobnie jak Evangelion, Death Stranding posiada w sobie silny przekaz, jednak nie będę odbierał wam wrażeń z odkrywania go.
Postaci, które napotkamy na drodze za to nie da się do niczego przyrównać. Pomimo tego, że każda z nich jest przedstawiona w bardzo łopatologiczny sposób (imiona dosłownie współgrają z ich cechami charakteru), to ich historie stoją na równi z wątkiem głównym. Nieustannie umierający i podróżujący po plażach Heartman, opętana żądzą zemsty Fragile (Hideo ma już niemałe doświadczenie z takimi archetypami) czy też brat przyrodni Frankensteina, Deadman. Na największe wyróżnienie zasługuje tragiczna historia Clifforda Ungera, nad zakończeniem której niejedna osoba uroni łzę. Warto zaznaczyć, że nikt nie jest tym, kim na początku się wydaje.
A jak to jest z tym „doprowadzaniem do płaczu” gracza? Faktycznie, niektóre momenty są bardzo wzruszające, choć nie brakuje tu durnych żartów, które przywodzą na myśl głupie gagi, jakie Hideo implementuje do swoich gier już od lat 80. i zapomnianego Snatchera. Generalnie, gra wie kiedy powinna zachować pełną powagę, a kiedy pozwolić sobie na dozę niewysublimowanego humoru.
Z tego opisu możecie wywnioskować, że Death Stranding to naprawdę zróżnicowana gra. Tak właśnie jest i to pod każdym względem. Niech za przykład posłuży fakt, że trafimy na pole I Wojny Światowej, II Wojny Światowej i do Wietnamu, jednego z najbardziej wstydliwych konfliktów dla Amerykanów. Wszystkie wydarzenia są odpowiednio zmodyfikowane, aby wpasować się w realia gry, więc nie liczcie tu na historyczną dokładność, choć klimat podróży po nieustannie bombardowanych kanałach jest jedyny w swoim rodzaju.
Najważniejszym elementem wyróżniającym Death Stranding spośród innych gier jest system „strand”. Dzięki niemu drabina postawiona nad jeziorem pojawi się także u innych graczy, a oni będą mogli się odwdzięczyć lajkami. Lajki, wbrew pozorom, dają nam nie tylko satysfakcję z udzielonej pomocy. Pełnią także funkcję punktów doświadczenia, dzięki którym co jakiś czas zwiększymy poziom dostawcy i będziemy mogli m.in. unieść większy ładunek lub dać więcej lajków w tym samym czasie. Połączenie działa do tego stopnia, że możemy nawet oddawać swój sprzęt innym ludziom albo wybudować coś większego od drabiny, np. most lub autostradę, która zdecydowanie ułatwi nam i innym życie. Jest to więc system wykraczający daleko poza proste podpowiedzi w Dark Souls, choć je też możemy zostawiać.
Death Stranding powoduje również pojawianie się tzw. wynurzonych, którzy pełnią funkcję dość skutecznego utrudnienia gry i jednocześnie starć z bossami. Największą przeszkodę pełnią na samym początku przygody, jednak z czasem opanujemy ich do tego stopnia, że to my będziemy na nich polować. Ewentualna porażka poskutkuje powstaniem ogromnego krateru, który może znacznie utrudnić przemieszczanie się.
Żeby jak najlepiej przedstawić rozgrywkę, to wystarczy napisać, że jest ona rozwinięciem, a raczej wykorzystaniem pomysłów przedstawionych w Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Poruszanie się Sama, ataki na bazy MUŁów (wrogo nastawionych, patologicznych kurierów), szereg sprzętów pozwalających na niestandardowe pokonywanie trudności, to wszystko było już przedstawione u Venom Snake’a. Dużym usprawnieniem jest za to pokonywanie przeszkód, ponieważ o ile Big Boss często miał problemy z pokonaniem niewielkiego kamienia, to Sam jest w stanie przejść z odpowiednim sprzętem ogromną górę czy też teren po brzegi wypełniony skałami. Niech dowodem na przepych opcji będzie fakt, że ktoś za pomocą unoszącego się bagażnika, mostów i metalowych parasoli stworzył… całkiem kompetentną grę narciarską.
Jeśli chodzi o różne sprzęty, to nie mogło zabraknąć różnych środków lokomocji i tu zaczynają się schody, ponieważ model jazdy jest co najmniej dziwny. Kojima Productions zrobiło solidny model jazdy w MGS V, ale tutaj należało stworzyć coś, co pozwoliłoby przejechać przez większość skomplikowanych przeszkód na drodze. To zadanie w pewnym sensie im się powiodło, bo faktycznie – niepozorny motor jest w stanie pokonać niejedną górę, jednak czasem będzie on niesamowicie topornie skręcał i nie dawał rady wjechać pod nie tak stromą górkę, co denerwuje głównie dlatego, że da się to zrobić, ale musimy mieć do tego wiele nerwów. Trudno to uznać za jednoznaczną wadę, jednak wydaje mi się, że raczej można było to zrobić lepiej.
Ciężko jeszcze mi zrozumieć lamenty niektórych recenzentów odnośnie modelu walki. Jest on dość prosty, ale wyraźnie możemy, po niedługiej analizie, wyznaczyć zasięg widzenia przeciwników i zakraść się do nich lub zaatakować frontalnie. Strzelanie jest w porządku, zwłaszcza ze strzelby, a wiązanie przeciwników specjalną bronią także jest niczego sobie. Co do walki wręcz, to przypomina uboższe CQC z Metal Gear Solid. Ogólnie wszystko jest wykonane powyżej przeciętnej i przesadne narzekanie na ten aspekt jest niepotrzebne.
Podobnie jak w MGS V, zadania poboczne są dość powtarzalne i atrakcja w wykonywaniu ich polega na mnogości rozwiązań, które przed nami się piętrzą. Paczki możemy dostarczyć pojazdem, przetransportować areobagażnikiem albo po prostu złapać w ręce, założyć egzoszkielet i przedostać się przez strome góry za pomocą własnych nóg. Możemy też skorzystać z usług automatycznego bota, który wykona pracę znacznie gorzej od nas, ale jest dobrym sposobem na poradzenie sobie z natłokiem zadań. Te główne oczywiście zawsze będziemy musieli wykonać manualnie.
Death Stranding można określić mianem „anty sandboxa”, ponieważ teren, który będziemy przemierzać jest niemal całkowicie pusty, a jedyne znajdźki to ciekawe moduły pamięci, ale oprócz tego nie mamy tu nic do zrobienia. Jest to paradoksalnie odświeżające podejście do formuły otwartego świata, dzięki czemu trudno doszukiwać się tu dużych zapożyczeń z innych gier AAA.
Nie zabrakło też głosów, że Death Stranding nie szanuje czasu graczy. Z tym momentami trudno się nie zgodzić, ponieważ „lot” tyrolką, przeróżne animacje Sama czy pojawianie się naszego skanera, odradka, w przypadku wykrycia wynurzonych są niepotrzebnie długie i bez wyrzutów sumienia je pomijałem. Mają one za zadanie, podobnie jak właśnie w The Phantom Pain, dodać grze immersji i zdecydowanie to robią, jednak po np. 100 godzinach gry nie pełnią już żadnej funkcji narracyjnej.
Na wielką uwagę zasługuje oprawa audiowizualna. Portal Digital Foundry uznał Death Stranding za jedną z najlepiej wyglądających gier roku i jestem w stanie z łatwością zobaczyć dlaczego. Kojima Productions wycisnęło z PS4 ostatnie soki i z pewnością ta gra za kilka lat będzie przykładem tego, co oferowała ósma generacja konsol. Grafika nie robiłaby takiego dobrego wrażenia, gdyby nie świetnie wyreżyserowane przerywniki filmowe. Możemy poczuć ponad 30-letnie doświadczenie studia, ponieważ są one wykonane z niewyobrażalnym pietyzmem i w niczym nie ustępują dziełom kinematografii.
Jeżeli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to ten element można chwalić bez żadnych granic. Wiele znanych zespołów stworzyło piosenki specjalnie na potrzeby gry. Mamy cięższe Yellow Box, do bólu zionące współczesną popkulturą Trigger czy też tytułowy utwór Chvrches. Wszystkie piosenki dobrze łączą się z tematyką gry, jednak na największe wyróżnienie zasługuje zespół Low Roar, który użyczył większość swoich piosenek. Są to głównie ciche, spokojne i ambientowe utwory. Jak sam Hideo Kojima przyznał, idealnie komponują się one z atmosferą przedstawioną w Death Stranding do tego stopnia, że dziwne jest to, iż powstały jeszcze przed oficjalną zapowiedzią.
Death Stranding miało być dowodem na to, że Hideo Kojima jest w stanie stworzyć coś dobrego bez stojącego mu nad głową Konami i zdecydowanie tak jest. Cała ta historia ma w sobie dozę romantyzmu, ponieważ studio na początku było z niczym i w zaskakująco szybkim tempie stworzyło zupełnie nową produkcję. Nie musimy nawet zastanawiać się nad tym, czy Kojima Productions nie poprzestanie na tej grze, ponieważ możemy już oczekiwać nadchodzącego horroru od tego studia. Mam nadzieję, że będzie tak samo wyjątkowym i niespotykanym dziełem jak Death Stranding.