Half-Life 2: Episode One - (nie)wielka ucieczka
O Half-Life 2 można powiedzieć wiele dobrego, ale bardzo gorzkim momentem okazał się ten najważniejszy, czyli zakończenie. Valve przy "jedynce" się upiekło i wybrnęli z niedomówień zupełnie je ignorując. Tym razem jednak dodatki musiały skupić się na Gordonie, a nie pobocznych postaciach, żeby jakoś wyjaśnić absurdy obecne pod koniec podstawki. W przeciwieństwie do Opposing Force i Blue Shift, za produkcję rozszerzeń w pełni odpowiadało Valve, a nie Gearbox Software. Twórcy stali przed jeszcze większym wyzwaniem, niż przy produkcji drugiej części, ponieważ musieli zmierzyć się z kontynuacją, która była niemal doskonała.
Jak już wcześniej mogliście wywnioskować, Episode One jest bezpośrednią kontynuacją poprzednika. Budzimy pośród wyżej niesprecyzowanych ruin u boku niezastąpionej Alyx Vance, nad ogromną wieżą rozpostarły się ciemne chmury, a my staramy się wydostać z tej nieciekawej sytuacji i zapobiec katastrofie. Pomimo, że akcji mamy całkiem dużo, a Alyx cały czas dotrzymuje nam towarzystwa, to fabuła zbytnio się nie rozwija. Podróżujemy, wybijamy zastępy wrogów, tylko nie za wiele z tego wynika. Żeby tego było mało, to dość krótką przygodę wieńczy, a jakże, cliffhanger jasno sugerujący sięgnięcie po drugi epizod.
Warto trochę więcej wspomnieć o Alyx, bo nie jest byle NPCem, który będzie się za nami ciągnąć niczym Ashley z Resident Evil 4. Pomoc przyjaciółki Gordon jest ogromna. W walce dorównuje nam liczbą pokonanych przeciwników, a czasem zdarzy się sytuacja, gdzie to ona wyeliminuje większość zagrożenia. Czasem pomoże nam także wykonać zagadkę środowiskową i uratuje nas z opresji. Prawdę mówiąc, to struktura cofnęła się trochę do pierwszego Half-Life, ponieważ przyjdzie nam przemierzać w większości zamknięte i mroczne lokacje, choć bestiariusz głównie sprowadza się tu oddziału kombinatu.
Charakterystycznym elementem każdego poprzedniego dodatku było to, że wprowadzał wiele nowości i w miarę świeżych rozwiązań do rozgrywki. Tutaj mamy bardzie wrażenie, że gramy po prostu w następny rozdział pierwotnego Half-Life 2, ponieważ nie widzimy żadnych nowych postaci, przeciwników, zaskakujących lokacji, czy broni. Ba, nasz arsenał został nawet okrojony, ale ta sama sytuacja zaszła w przypadku poprzednich rozszerzeń. Te krótkie godziny spędzone przy pierwszym epizodzie nie są niczym specjalnym.
Nie oznacza to oczywiście, że jest on zły, bo dostajemy tu więcej tego samego, ale tego samego Half-Life'a 2, w którego wciąż gra się świetnie. Miotanie w przeciwników przedmiotami za pomocą gravity guna, kombinowanie w celu ubicie jak największej liczby wrogów jak najmniejszymi środkami, czy dynamiczne sekwencje sprawdzają się bardzo dobrze. Świetnie się zestarzała też grafika. W roku 2006 wciąż prezentowała się okazale i nie inaczej jest dzisiaj. Mamy tu oczywiście do czynienia z tymi samymi teksturami, stylem muzycznym i dźwiękami broni z odpowiednim "kopem".
Przejście dodatku zajmie na około 3-4 godziny i jest to całkiem niezły wynik, zwłaszcza biorą pod uwagę dzisiejsze DLC, które często stanowią obrazę dla trzeźwo myślącego gracza. Valve bardzo dobrze zbalansowało rozgrywkę przeplatając strzelaniny i miotanie przedmiotami z bardziej spokojnymi momentami, ale zdecydowanie nie udało się tu zwiększyć poziomu z podstawki. Nie rozpisując się zbytnio, bo w sumie też nie ma nad czym, to Half-Life 2: Episode One jest pozycją obowiązkową dla fanów serii. Jeśli potraktujecie go jako kolejne etapy do poprzednika, to się nie zawiedziecie, lecz nie oczekujcie niczego więcej.