Half-Life: Opposing Force - Zamiana ról
Ustaliliśmy już, że pierwszy Half-Life okazał się przełomem dla gier FPS i przy tym ogromnym sukcesem. Bardzo szybko więc twórcy pomyśleli o stworzeniu dodatku, ale nie jest to taki dodatek, jaki macie na myśli i często widzicie w najnowszych produkcjach. W roku 1999 sprawa z rozszerzeniami miała się zupełnie inaczej i wywoływały wtedy o wiele mniej negatywne odczucia. Były to w większość naprawdę pokaźne rozbudowania gier, które dawały im drugie życie. Takie hity jak Diablo II, Baldur's Gate czy Medal of Honor posiadały własne dodatki i Valve nie zamierzało odbijać się od tej mody, czego efekty mogliśmy zobaczyć już roku po wydaniu podstawki.
Pomysł na dodatek jest naprawdę ciekawy, ponieważ wcielamy się w tych złych, a z pewnością znajdzie się wielu, którzy fantazjowali o takich scenariuszach. Głównym bohaterem jest niejaki Adrian Shepard, a jego zadanie to wyeliminowanie Gordona Freemana i całej reszty "szczęśliwych" ocalałych z katastrofy w Black Mesie. Bardzo szybko się jednak okazuje, że buszujący Gordon to najmniejszy kłopot, ponieważ inwazja z innego świata nie daje o sobie zapomnieć i to ona będzie największą przeszkodą podczas całej gry. Dodatek dzieje w tym samym czasie, co podstawka, dzięki czemu twórcy wykreowali kapitalne momenty, gdzie losy bohaterów się zazębiają np. Shepard jest już bardzo blisko Freemana, ale ten w ostatniej chwili przenosi się portalem do Xen. Ta sama sytuacja zachodzi w oryginale, tyle że to my wskakujemy do machiny i nawet nie widzimy wojskowego.
Gra rozpoczyna się etapem na poligonie wojskowym, co znacząco ją oddziela od oryginału silnie związanego z ośrodkiem badawczym. Bardzo szybko wracamy (jako gracz, nie Shepard) do miejsca wypadku i, w sumie, to wszystko jest tam po staremu. Lokacje są całkiem podobne i znalazło się nawet 5 minut dla Xen, ale w dużej mierze to po prostu okrojona podstawka. Więzi z postaciami są tu odrobinę wyższe, ale radziłbym się do nich nie przyzwyczajać, bo i tak prędzej czy później skończą kiepsko. Pewnie zdajecie sobie sprawę z tego, że misja zabicia Gordona się nie powiodła, ale nie oznacza to, że gra się kończy klarownie. Od samego początku serii Valve zdradzało swoje zamiłowanie do brutalnych cliffhangerów i nie inaczej jest tutaj - akcja się urywa i już 20 lat czekamy, aż Valve zakończy ten wątek.
Klimat przygody pozostał w dużej mierze bez zmian, ale zastanawia mnie jedna rzecz. To, że atakują nas potwory z podstawki jest całkowicie zrozumiałe, ale dlaczego często musimy walczyć przeciwko żołnierzom? Zabijają każdego, kogo napotkają, a nawet swoich? Dziwaczne niedopatrzenie. Dopatrzony jest za to arsenał, który znów sprawdza się bardzo dobrze. Nie ma w nim za wiele zmian, nie licząc modelów broni, ale ma to niewielki wpływ na rozgrywkę i może tylko nieznacznie cieszyć oko.
Reasumując, Half-Life: Opposing Force nie jest już żadną rewolucją, ale w przyjemny sposób przedłuża obcowanie z Half-Lifem. Wykorzystuje kilka ciekawych patentów, co nie pozwala nazywać go odciętym kuponem. Jest krótki, ale treściwy, co wychodzi mu tylko na dobre.