Facebook
16.10.2018

Hitman: Contracts - Zimny dzień w piekle

Agent 47 nigdy nie miał łatwego życia. Cały czas musi mierzyć się z zadaniami, które teoretycznie znacznie przewyższają jednego człowieka i są dla niego niewykonalne. Jego życie było też wypełnione hektolitrami krwi, które przelewał w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób. W pierwszej części często decydował się na używanie bardziej bezpośrednich środków perswazji, ale w drugiej stał się już mistrzem swojego fachu, do którego wrócił po dość sporej przerwie.

 

W trzeciej odsłonie swoich niebezpiecznych przygód nie wita nas jako początkujący morderca ani jako pobożny ogrodnik w pobliskim kościele. Okoliczności są o wiele bardziej poważne, ponieważ leży na ziemi w jakimś obskurnym hotelu niemal trupem, z kulą boleśnie przeszywającą jego ciało

Jedyne, o czym teraz myśli to sny nieustannie napływające mu na oczy i jasne błyskawice, na krótko rozświetlające deszczową noc. Cały klimat dopełniają przerywniki filmowe, które przedstawiają naszego antybohatera, który próbuje bezskutecznie stanąć na nogi. Są one naszykowanymi z góry renderami, co tylko wyszło im na dobre.

 

Już na wstępie rzucę wam moją kontrowersyjną opinię, aby to nikt nie zarzucił mi półśrodków. Historię przedstawioną w Hitman Contracts uważam za najlepszą w całej serii i to nie z powodu barwnych postaci, zaplątanych wątków czy przesłania wyrwanego z gier Hideo Kojimy.

Trzecie przygody Agenta 47 stoją przede wszystkim formą, która jest jedyna w swoim rodzaju, jeśli chodzi o skradanki lub jak kto woli, gry akcji.

 

Klimat w Kontraktach jest niesamowicie gęsty i surrealistyczny, dzięki czemu idealnie nadaje się na ten halloweenowy okres.

Dzieje się tak głównie za sprawą tego, że większość akcji odbywa się w pozbawionej włosów głowie głównego bohatera. Cierpi on potężne katusze, toczy walkę o zachowanie przytomności, więc i ten nastrój udziela się jego snom, a raczej koszmarom. Koszmary te i zarazem lokacje są bowiem zleceniami z przeszłości, które to przeżywamy na nowo. 

 

 

Pomimo tego, że poziomy naprawdę się między sobą różnią, to łączy kilka świetnych mianowników: Silny deszcz bądź śnieżyca, mrok, a czasem nawet surrealizm, który w serii już nigdy nie był obecny. W jednym hotelu na przykład możemy spotkać ducha, który nie robi nic, oprócz świdrowania nas swoimi oczami przez cały czas. Takich momentów nie jest wiele, ale zdecydowanie sprawiają, że jest to najmroczniejsza odsłona serii.

 

Jeśli chodzi o rozgrywkę, jak i samą mechanikę, to niewiele się tu zmieniło i jest to schemat mocno inspirowany Silent Assassin, choć dodano kilka ciekawych patentów, a miało być ich jeszcze więcej. Nieporęczny Chloroform, służący do ogłuszania zastąpiono poręczną strzykawką, którą możemy obsługiwać się bez kłopotów.

Dodano też tryb spowolnionego tempa tuż przed śmiercią, w którym to mamy możliwość zabicia kilku przeciwników, a wtedy będziemy mogli dalej kontynuować grę. Jest to niby spore ułatwienie, ale ta ostania szansa zostawia nas z niewielką ilością życia i tłumem wrogów, których wcześniej nie zabiliśmy. Jeśli chcemy podejść do sprawy w cichszy sposób (do czego gorąco zachęcam), to przyda się zniszczenie źródeł światła, które w tej części możemy zupełnie zniszczyć celnym strzałem z broni palnej, której jak zwykle jest całe mnóstwo.

 

Warto dodać, że wcześniej wspomniana strzykawka oraz lornetka są teraz podstawowym elementem wyposażenia i zawsze będą pod ręką.

Tego typu udogodnienia są naprawdę przydatne, ponieważ przed pierwszym podejściem do misji nie możemy wybierać sprzętu i jesteśmy zdani na to, co wpadnie nam w ręce (jest to oczywiście fabularnie wytłumaczone). Dzięki temu w Kontraktach pojawia się jeszcze więcej kreatywnych sposobów na eliminację przeciwników, a na to zdecydowanie nie można narzekać. 

 

Mamy do wyboru naprawdę mnóstwo trików, takich jak uduszenie poduszką, zatrucie pysznego barszczu czy kurczaka lub podłożenie bomby do samochodu itd. Nie jest może poziom następnej części, Blood Money, ale i tak twórcy spisali się na medal.

 

Co do niezamieszczonych pomysłów w grze, to nie odpuszczono sobie ich z jakiś wymyślnych powodów, a przyczyną tego były goniące terminy, jak i tarapaty finansowe wydawcy, który szybko musiał się wzbogacić. Usychające konta i komornicy ostrzący zęby na majątek firmy to naprawdę zła motywacja w tworzeniu gry. Nie wiemy aż tak dużo o nowościach, ale największą z nich miał być poziom w Las Vegas, który miał przedstawić mechanikę ukrywania się w ogromnych tłumie. Obietnice te po części spełnił następca, ale i tak nie było to aż tak dobrze zaprojektowane. 

 

Niestety, ze wskaźnikiem bycia zauważonym dalej nic nie zrobiono i chyba jest jeszcze bardziej nieczytelny, niż w poprzednich częściach. Sam Interface jest za to całkiem niezły i sprawdza się bez większych zarzutów. Można by było trochę zwiększyć czcionki, ale to bardziej marudzenie, niż prawdziwa wada.

 

            

 

W zleceniach korzyści z przeszukiwania lokacji są większe niż kiedykolwiek. Musimy mieć oczy naprawdę dookoła głowy, ponieważ często natrafimy na jakiś przypadkowy klucz lub pozornie przypadkowy przedmiot, który może zaważyć o powodzeniu całej misji.

Podczas naszych spacerów natrafimy oczywiście na mnóstwo przeciwników, którzy od razu otworzą do nas ogień, jeśli nie mamy porządnego powodu, aby tego nie robili. 

Z pomocą idzie do nas możliwość zakładania różnych ubiorów, które ocalą nas przed gradem pocisków, ale jeśli nie widzimy żadnego w pobliżu, to pozostaje nam skradanie, które może nie jest na poziomie MGS3: Snake Eater, ale wciąż jest solidnie zaprojektowane.

 

Nie zabrakło też znanego z serii systemu ocen, w którym to najwyższa jest ranga "Cichy Zabójca", na którą rzeczywiście musimy ciężko pracować.

Rang i wymaganych kryteriów jest naprawdę dużo i każdy wpasuje się w przewidziany styl rozgrywki. 

 

Przechodząc do oprawy audio, to Jesper Kyd jak zwykle stanął na wysokości zadania, tym samym dają nam ścieżkę dźwiękową, która idealnie dopełnia oniryczny klimat całej produkcji. Ciężko wręcz opisać atmosferę, jaką dawały nam utwory z gry, więc po prostu je tutaj zaprezentuję.

Jeśli chodzi i dźwięki, to sporo z nich było obecnych w poprzednich częściach, ale wciąż stoją na wysokim poziomie i nie ma na co narzekać. 
Każda broń ma "moc", brzmi inaczej, a strzał w głowę z wyciszonego pistoletu to zabójcza poezja.

 

Tego samego nie mogę powiedzieć o grafice, bo o ile klimat dalej jest rewelacyjny, to sama rozdzielczość tekstur i ich jakość dość odstawała od swojej konkurencji w 2004 roku. Liczne efekty ratują całość oprawy, ale np. naprawdę słaby lip-sync naprawdę mógłby być lepiej wykonany.

 

Ze względu na to, że przeżywamy stare zlecenia Agenta 47, to nie zabrakło kilku zleceń z pierwszej odsłony serii, Codename 47. Wiele osób narzeka na, że to bezczelny recykling i nie powinien pojawić się w grze, ale dla mnie jest to tylko zaleta, ponieważ mogłem sobie w przyjemny sposób odświeżyć lokacje z oryginału, które tu wyglądają o wiele lepiej i dominuje w nich zupełnie inna stylistyka. Pomysł ten jest pewnie wynikiem pośpiechu wydawcy, ale nie zmienia to faktu, że i tak jest całkiem niezły.

 

Zakończę już snucie opowieści o ciężkim momencie w życiu mistrza śmiercionośnego fachu i napiszę wprost, że Hitman: Contracts to naprawdę dobry tytuł.
Nie jest może odkrywczy, ale jeżeli lubicie bardziej stonowane klimaty, skradanie i efektowne, wymyślne zabójstwa to polecam podpisać Kontrakty... a raczej po prostu je kupić.