Red Faction 1 - Rebelia, chaos i zniszczenie
Początek XXI wieku był zupełnie nowym okresem dla FPS'ów. Twórcy powoli odchodzi o strzelanin, w których pędziliśmy 60km/h, wybijając przeciwników z gracją baletnicy i to bardzo zabójczej baletnicy. Przerzucanie się między kilkunastoma broniami naraz i inne wspaniałe elementy dalej pozostały, jednak nie było to już to samo, co w latach 90. Oprócz wypluwania kilkuset pocisków na minutę, musieliśmy też wysłuchiwać postaci i oglądać przerywniki oraz przeprowadzać rozmowy, które nie sprowadzały się do jednego suchego one-linera. Nie było to oczywiście złe, ale łatwo można było z tym przesadzić.
Twórcy Red Faction, Volition (seria o strzelaniu z wozu strażackiego fekaliami - Saints Row), znali umiar i świetnie utrzymali proporcje historii i dynamicznej rozgrywki, ale po kolei. Po szybkim treningu przygoda zaczyna się dość "niewinnie". Główny bohater skusił się obietnicami korporacji Ultor i postanowił wyruszyć na Marsa, aby pracować jako górnik. Niestety szybko okazało się, że rzeczywistość nie przypomina licznych plakatów. Wycieńczająca praca, bezlitośni, uzbrojeni strażnicy i ogromne "nadgodziny". Do tego nieznana plaga, niepozwalająca wykonywać tych męczarni w spokoju. Cała ta sytuacja to wręcz ukryte niewolnictwo. Nic dziwnego, że w końcu wybuchł bunt, który przetoczył się przez cały Mars. Nie pozostaje nic innego, jak tylko chwycić za broń. Tak poza tym, to zabawne jest, że zamiast, no nie wiem, napisać petycję albo wysłać po prostu wiadomość do służb z ziemi, to pracownicy postanowili nie pier... męczyć się w tańcu i zaczęli strzelać do strażników, ile amunicja tylko pozwoli.
Reszta historii jest spójna i łatwa do zrozumienia, a to w zupełności wystarczy w przypadku Red Faction
Rozgrywka w Red Faction mocno korzystań z dokonań Half Life 1 czy Quake 2. I bardzo dobrze. Oznacza to więc, że będziemy przemierzać dość rozległe i otwarte lokacje, robić w drobne czynności w stylu wciśnięcia odpowiedniego przycisku, a czasem wracać do nich. No i oczywiście będziemy walczyć i to niemało. Naszymi wrogami są tu głównie strażnicy, co nie daje nam różnorodności, ale nie będziemy czuć się znużeni starciami za sprawą naszego szerokiego arsenału. Żeby tego było mało, to możemy czasem wejść do jakiejś maszyny i z niej anihilować wrogie zastępy. Ich AI jest mocno "takie sobie", choć zachowuje się przyzwoicie i nie przeszkadza nam w przestrzeleniu im ciała, więc zbytnio nie warto się tym przejmować.
Przestanę już opisywać mniej ważne aspekty i przejdę do crème de la crème całej gry, jak i serii Red Faction, a jest to model zniszczeń. Właśnie tak, podczas gdy w trylogii Modern Warfare zwłoki nie reagują na nasze pociski, a Far Cry 2 jest o niebo lepszy pod względem technicznym od FC5, to RD1 już w 2001 zaoferował nam tak unikalną i skomplikowaną mechanikę. Jeśli nie chcemy czekać na otworzenie drzwi, to po prostu może zniszczyć ścianę obok nich i przejść. Chcesz wejść na pole bitwy w stylu Jim Morrisona i zaskoczyć wszystkich od tyłu? Nie ma problemu, kilka C4 zapewni nam spektakularny atak przez ścianę, która w Horizon: Zero Dawn stałaby bez żadnego uszczerbku latami.
Co prawda, często możliwość niszczenia wszystkie wokół jest nam odbierana, ale wyżej opisanych momentów w grze jest naprawdę wiele i nigdy nie zawodzą. Bez skryptów i ograniczeń możemy rzeźbić w ziemi do woli, a raczej do końca naszych zasobów.
Klimat w Red Faction przypomina film klasy B na Marsie i nie jest to wcale nic złego. Podobnie ma się muzyka, która mogłaby służyć jako soundtrack do jakiegoś wakacyjnego hitu. Graficznie bywa różnie, ale należy zwróć uwagę na fakt, że czasy, w których powstawała gra były zdominowane przez konsole, a ściślej pisząc, PS2, które osiągało nawet lepszą grafikę niż na PC. Podczas, gdy w Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty kostki lodu topiły się w czasie rzeczywistym, a Revolver Ocelot machał naturalnie swoim kucykiem, to obóz komputerowy patrzył się na pokraczną animację krawatu w Hitman: Codename 47 i obserwował paralityczne ruchy JC Dentona w Deus Ex (uspokajając wszystkich, to gra i tak była rewelacyjna).
Zrobię coś, co robię w recenzjach gier mających ponad dekadę na karku bardzo rzadko, czyli wspomnę o trybie multiplayer, który przypomina mi genialnego Unreal Tournament 99, a to coś oznacza. Oprócz podstawowych trybów, które szaleństwem i wykorzystaniem zręczności przypominają Quake'a, to mamy wiele fanowskich map na poziomie tych z UT99, a to oznacza przednią zabawę w ogromnych kuchniach (Soul Kitchen, UT99 <3), plażach i innych ciekawych miejscówkach. Kto wie, może jeszcze kogoś uda wam się znaleźć na serwerach? PS. Alternatywny tryb strzału shotguna będzie na zbawienny.
Reasumując, Red Faction nie jest może kolosalnym przedstawicielem gatunku ani żadną rewolucją, ale jest to po prostu bardzo solidny FPS, a takich nigdy za wiele, zwłaszcza w czasach przesyconych sandboxami.