Retro City Rampage - <dowolny cytat z kultowego filmu lat 90.>
Lata 70., 80. i 90. ubiegłego wieku to bardzo interesujący okres w historii pod względem kultury masowej. Wtedy to miejsce miały początki wielu kultowych marek i serii, którą są z nami po dziś dzień i są zakorzenione głęboko w naszej świadomości. Z filmów jest to Terminator, Obcy, Gwiezdne Wojny, Łowca Androidów, Predator, z gier Super Mario Bros., Mega Man, Castlevania, Metal Gear, Sonic, czy też Frogger. Przykłady można mnożyć w nieskończoność, ale zmierzam do tego, iż te prekursorskie czasy stanowią źródło inspiracji dla wielu twórców.
Tak też się stało z bohaterem tego artykułu, czyli Retro City Rampage. Twórcy głęboko wzięli sobie do serca poprzednie lata rozgrywki elektronicznej, ponieważ powstała nawet dyskietkowa wersja RCR dedykowana systemowi MS-DOS. Jest oczywiście lekko okrojona, ale nie różni się zbytnio względem portów na współczesne platformy. Jedna z trzech osób na świecie wciąż korzystająca z tego systemu zapewne bardzo się ucieszyła, ale jest to raczej ciekawostka, niż rzeczywisty sposób na przystąpienie do gry, choć kto nerdowi zabroni.
Czasem na ekranie pojawia się wręcz absurdalna liczba odniesień.
W grze wcielamy się w... gracza. Takie właśnie imię nosi główny bohater, a jego wygląd silnie kojarzyć się może z Johnem Travoltą. Tutaj chciałbym zaznaczyć, że gra zawiera całe mnóstwo nawiązań do popkultury. Nie chodzi mi tu tylko o delikatne mrugnięcia okiem w stronę a graczy, a ogromne odniesienia walące nas po twarzy. Wystarczy tylko, że uruchomimy grę i już zobaczymy grafikę silnie inspirowaną Powrotem do Przyszłości - mamy znanego doktora wyciąganego z legendarnego DeLoreana DMC-12. Sam samochód pojawia się w grze, a niemal identyczny doktor jest ważną postacią w fabule.
Początek gry to istna jazda bez trzymanki. Bierzemy udział w napadzie na bank, którego skarbiec przypomina basen Sknerusa McKwacza, przechodzi scenę silnie inspirowaną Froggerem, ścigają nas Żółwie Ninja, policjant zabija kaczkę, którą potem zgarnia pies, zza ekranu ktoś krzyczy "Toasty!", gdzieś przekrada się Solid Snake, kamera wjeżdża na budynek w stylu Mega Mana 2, skaczemy na wrogów, żeby ich zabić, podróżujemy w czasie za pomocą budki telefonicznej z "Doktora Who", biegamy z ogromną prędkością niczym Sonic na zasadach zaczerpniętych z Super Mario Bros. 3, po jakimś czasie ujeżdżamy Donkey Konga, gramy w mnóstwo gier automatowych Yu Suzukiego, chodzimy w czapce wąsatego hydraulika i wykonujemy "killcepcję".
Fajna scena. Nie kojarzę jej z żadnego filmu, ale na bank skądś ją ściągnęli.
Czujecie lekkie zmęczenie ciągłym wymienianiem nawiązań? To dopiero wierzchołek góry lodowej. Twórcy "lekko" przesadzili z masą odniesień, przez co ciężko znaleźć w grze coś oryginalnego. Nawet rozgrywka to mocno rozwinięte pierwsze dwie części Grand Theft Auto, gdy całą rozgrywkę mogliśmy oglądać z lotu ptaka. Zamieszczono tu trochę niezbyt potrzebnych mechanik (przyklejanie się do osłon, skakanie na przeciwników wyrwane z platformówek), ale schemat zaczerpnięty z GTA 2 sprawdza się tu bardzo dobrze. Miło, że twórcy zamieścili modyfikowanie postaci, ale czasem to działa, a czasem nie, ponieważ założenie czapki sprawi, że nasza fryzura przestanie istnieć i znów będziemy musieli ją kupić, a taka np. deskorolka to dość spory wydatek, a zgubić ją bardzo łatwo.
Graficznie tytuł wygląda na całkiem przyzwoitą grę 8-bitową (w końcu możemy ją włączyć na MS-DOS), a ścieżka dźwiękowa nie jest niczym specjalnym, ale z pewnością umili nam przejażdżki po zapchanym przechodniami mieście. Aktywności pobocznych jest niewiele i głównie sprowadzają się do wyzwań na wzór szałów zabijania z GTA, więc nie przyciągną nas na dłużej.
Twórcy odpowiedzialni z Retro City Rampage szykują teraz nową grę, Shakedown Hawaii, która dla odmiany będzie czerpać garściami z Grand Theft Auto: Vice City. Mam nadzieję, że odniesienia pójdą na dalszy plan i wyciągną to, co najlepsze ze swojego debiutanckiego dzieła. RCR najlepiej sprawdza się na telefon, gdyż jest to prostu niezła gra do wykonania jeden-dwóch misji za jednym zamachem, ale nie długich posiedzeń.