Shovel Knight - 8-bitowa składanka hitów
Produkcje inspirowane klasykami z lat 80-90 rosną niczym grzyby po deszczu, ale tylko niewielki ułamek z nich jest godny zapamiętania, a przede wszystkim - zagrania. Często zdarza się, że twórcy poza nachalną inspiracją nie mają nic do pokazania, przez co często wychodzą potworki, które są jeszcze mniej rozbudowane niż ich wiekowi protoplaści. Przypadek omawiany w tej recenzji jest zgoła odmienny, ponieważ odniesienia są tu oczywiście na miejscu, ale spore pieniądze ze zbiórki na Kickstarterze nie poszły na byle co.
Yacht Club Games przypomina nam czasy Castlevanii z okresu Kojiego Igarashiego, Mega Mana, The Legend of Zelda i wielu innych ponadczasowych pozycji, stawiając przede wszystkim na oryginalność, a nie ciągle płaszczenie się przed klasykami.
Jak na gry z lat 80. przystało, Shovel Knight nie rozpoczyna się rozdmuchanym i powolnym wstępem wypełnionym narracją, a szybkim wrzuceniem nas do akcji. Głównym bohaterem jest tytułowy rycerz, który utracił swoją ukochaną i zaraz wierną towarzyszkę przygód. Została ona opętana przez złą wiedźmę, więc rycerzowi nie pozostało nic innego, jak tylko ruszyć za nią w pogoń, w celu uratowania najdroższej. Na jego drodze stanie ośmiu zupełnie innych rycerzy z własnym różnorodnym zamkiem.
Rozgrywka, podobnie jak fabuła, nie przytłacza w katastrofalny sposób swoją złożonością, ale zdecydowanie poczyniono tu postępy względem gier mających już 30 lata na karku. Nasz tytułowy oręż nie służy tylko do walki, ale także do skakania i (zaskoczenie) kopania. Gra zachęca nas eksperymentowania, a sprzęt zakupiony w mieście tylko pogłębi rozgrywkę. Jest ona o wiele dłuższa niż w standardowych przedstawicielach tego gatunku, bo zawiera dodatkowych bossów, poziomy, znajdźki pod postacią pieśni dla barda i zadania poboczne. Do kupienia są nawet zbroje z różnymi efektami, więc wydatki powinny być rozsądne.
Gra nie jest może wybitnie trudna, ale znajdą się momenty, które zajdą nam za skórę. Twórcy wprowadzili system rodem z serii Souls, który sprawia, że po zgonie tracimy nasze drogocenne złoto, po które możemy wrócić w miejscu naszej klęski. Zdarzą się też (znienawidzone przeze mnie) etapy całe skąpane w mroku lub silny wiatr, który bezustannie zachęcać nas będzie spadnięcia w przepaść. Poziom trudności zdecydowanie nie rośnie stopniowo, co może niejednokrotnie nas niezbyt pozytywnie zaskoczyć. Najbardziej to widać po sekretach, ale są oczywiście opcjonalna. Nawet nic nam nie stoi na przeszkodzie, aby przejść grę jak zatwardziały gracz retro, czyli bez żadnych ulepszeń.
Muzyka oraz wszystkie inne dźwięki wypadły kapitalnie i na spokojnie mogą konkurować z Castlevania: Dracula's Curse czy innym Mega Man 2. Podobnie się ma oprawa graficzna, która jest jedną z najlepiej wyglądających gier 8-bitowych, a raczej stylizowaną na 8-bitów. Każdy obiekt jest wypełniony drobnymi szczegółami, kierunek artystyczny to kolejny element zasługujący na pochwały. Każda napotkana przez nas postać jest naprawdę cudaczna, podobnie jak główny bohater, który nie jest zupełnie bezpłciowy, jak to miało wielu grach sprzed dekad. Humor również jest obecny i bawi w gustowny sposób. Zdarzą się nawet chwile powagi, gdy we śnie staramy się złapać naszą towarzyszkę.
Debiutancka gra Yacht Club Games wręcz wytyczyła szlaki dla tych, którzy chcą się podjąć swego rodzaju duchowego następcy ponadczasowych klasyków. Sądzę, że na status ponadczasowej gry należy się również Shovel Knight. Obym się nie mylił!